Leszek Kołakowski* w eseju „Niepewność epoki demokracji” pisał o demokracji, że […] pojęcie to, tak jak zwykle rozumiane, zawiera trzy składniki.
Po
pierwsze, mówiąc o demokracji, myślimy o systemie instytucji mających
zagwarantować, że władza i wpływ elit politycznych korespondują z
wielkością udzielanego im poparcia.
Po wtóre, mamy na
uwadze niezależność systemu prawnego od władzy wykonawczej; prawo działa
jako autonomiczny mechanizm pośredniczący między indywidualnymi lub
zbiorowymi interesami a państwem i nie jest instrumentem rządzących
elit.
Po trzecie, myślimy o egzekwowalnych ograniczenia
wbudowanych w system prawny, które gwarantują zarówno równość wszystkich
obywateli wobec prawa, jak i podstawowe swobody osobiste, obejmujące
(choć ich lista wciąż jest sporna) wolność przemieszczania się, wolność
wypowiedzi, wolność stowarzyszania się, wolność religijną i prawo do
posiadania własności.
Przywołując dzisiaj pierwszy z tych
składników, pytanie brzmi, czy dzisiaj władza i jej wpływ rzeczywiście
koresponduje z wielkością poparcia Polaków. Wbrew temu co mówi lider
ugrupowania rządzącego, PiS nie ma poparcia „miażdżącej” wielkości
Polaków.
Poparcie wynosiło około 19% uprawnionych do głosowania, co przy
wyniku Lewicy, która w ogóle nie weszła do sejmu, pozwoliło zwycięzcom
utworzyć samodzielny rząd. Te 19% nie jest wcale rekordem i poprzedni
zwycięzcy – PO czy SLD miewali poparcie większe. Ale nawet gdyby władza
miała poparcie ponad 50%, czy oznacza to, że może wszystko? Czy
demokracja nie polega również na dbaniu o pozostałych obywateli, którzy
nie podzielają poglądów zwycięzców?
Kołakowski pisał: „Zasada
władzy większości jest niewystarczająca, jeśli mamy odróżnić demokrację
od ochlokracji, czyli władzy tłumu. Sama w sobie zasada ta nie tworzy
demokracji; znamy wszak tyrańskie reżimy, które cieszyły się poparciem
większości – jak choćby nazistowskie Niemczy czy irańska teokracja. Nie
nazwiemy demokratycznym ustroju, w którym 51% populacji może bezkarnie
wymordować pozostałe 49%.”
Z resztą, czy na PiS głosowałoby
19% czy 50%, zwycięstwo w wyborach nie oznacza, że władzy wszystko
wolno. Mateusz Kijowski opowiadał niedawno w studio
telewizyjnym w rozmowie obok Jerzego Zelnika, że nikt nie kwestionuje
wyników wyborów. Nie zgadzamy się tylko na to, żeby łamać obowiązujące
prawo, w szczególności Konstytucji.
Co do drugiego składnika – o
to toczy się spór. Prawo nie może być instrumentem rządzących elit, a
system prawny musi być niezależny od władzy wykonawczej. Było to
oczywiste przez ostatnie 26 lat. Zmieniło się nagle w ciągu ostatnich
kilku tygodni – sejm, marszałek sejmu, Prezydent RP podważają wyroki i
znaczenie Trybunału Konstytucyjnego, o łamaniu Konstytucji mówią głośno
prawnicy, naukowcy wydziałów prawa i administracji na uniwersytetach,
obywatele, politycy opozycji.
Jest jeszcze trzeci składnik. Nie
wiemy nadal po co władza chce ubezwłasnowolnić lub przejąć Trybunał
Konstytucyjny. Jej przedstawiciele mówią o ustawach, które mógłby
zablokować Trybunał. Jakie prawa konstytucyjne Polaków mogłyby łamać te
ustawy? Przekonamy się wkrótce?
Jakub
*Leszek Kołakowski, Niepewność epoki demokracji, wydawnictwo ZNAK, Kraków 2014 (esej z 1990 przekład Mieczysław Godyń).